sobota, 31 lipca 2010

Na szlaku

Rzeczywistość już dawno przerosła możliwości poznawcze tzw. przeciętnego obywatela: w górach widziano człowieka – męża i ojca, a więc przewodnika rodziny – rozpytującego wszystkich napotkanych turystów o drogę powrotną do parkingu, gdzie zostawił samochód.

Problem w tym, że nie wiedział, który to parking. Ani najprawdopodobniej jakie to góry...

W centrum handlowym – swoim naturalnym habitacie – po prostu przeczekałby do zmroku, czyli zamknięcia sklepów i z łatwością odnalazł auto, bo wszystkie inne zostałyby zabrane.

Na szlaku podobna strategia wydaje się nieco mniej perspektywiczna. Dlatego można mieć nadzieję, że przynajmniej tej nocy lekceważony dobór naturalny odniesie drobne zwycięstwo.

piątek, 30 lipca 2010

Logologia i logologika

Bez wątpienia przedmiotem największej dumy każdej szanującej się stacji telewizyjnej jest godło, zwane logiem. Znak ów, powiewając z godnością od rana do wieczora, ma za zadanie zasłonić część ekranu i tym samym przesłonić – niestety również tylko częściowo – miałkość przekazu.

Logo chwały odciska więc piętno na meczu finałowym Mistrzostw Świata, towarzyszy heroicznym zmaganiom rodzimych i obcych serialowych herosów, niewzruszone spoziera na seanse nienawiści zwane publicystyką, dopełnia kadry dowolnego filmowego arcydzieła, zaś od święta, w żałobnej czarnej odsłonie, bierze udział w pogrzebach prezydentów i papieży.

Jest tylko jedna rzecz, która swą prawdą i pięknem logo przewyższa i do tego stopnia zawstydza, że biedny znaczek chowa się jak niepyszny.

Reklama – jej prawy górny rożek zawsze pozostaje dziewiczy.

środa, 28 lipca 2010

Grafoman i aktoreczka

Historia jakich wiele. Aktoreczka oddaje się staremu wpływowemu mężczyźnie, żeby zaistnieć.

W tym przypadku układ działa zresztą w obie strony – reżyser-grafoman również liczy na promocję. Może, jeśli skandal będzie wystarczająco głośny, ktoś sypnie groszem na kolejnego pretensjonalnego gniota? W końcu dlatego zjechał do kraju, po tym jak zagranica najwyraźniej uodporniła się na jego mocno przywiędły chłopięcy wdzięk.

Happy endu jednak brak – oboje ponoszą porażkę. On żadnych drzwi przed nią nie otwiera, bo dawno zgubił klucz. Ona zaś daje mu wstęp jedynie do magla.

W tym miejscu opowieść – podobnie jak cała merkantylna operacja pt. miłość – powinna znaleźć dyskretne zakończenie. Tymczasem sflaczały demiurg nie chce odpuścić. Postanawia bardzo brzydko o byłej narzeczonej napisać. Przecież każdy ma prawo źle pisać o byłej narzeczonej! Choćby i w wychodku, na ścianie: „W.R. to taka i owaka!”

Niestety, wypisy rzekomego artysty ukazują się drukiem. Nie każdy wydawca powinien się na taki materiał rzucać, nie wszystkie gazety powinny go z pełną powagą recenzować, ale jest już za późno – sprawa staje się głośna, wkracza sąd i cenzura prewencyjna...

Sąd tu niepotrzebny. Smętny pan ukarał się sam: trudno mu będzie o kogoś, kto za parę lat go podetrze czy choćby poda nocnik.

Co do cenzury: sztuka oczywiście cenzurze podlegać nie może. Artystom wolno wszystko. Nie tylko w sztuce zresztą. Jak ktoś nakręci „Chinatown”, może sobie uwodzić trzynastki, albo nawet trzylatki, wedle preferencji.

Jeśli jednak nakręci „Szamankę”, powinien raczej siedzieć cicho i unikać stroszenia artystycznych piórek. Zabierając głos uprawia bowiem nie sztukę, a reklamę. Zaś autopromocja jakiegoś obleśnego dziada nie ma prawa krzywdzić postronnych osób.

Na koniec krótki apel: cenzura winna być nie prewencyjna a merytoryczna. Panowie wydawcy, kupa winna zostać w nocniku! Po co ją stamtąd wyciągać i nazywać literaturą?

wtorek, 27 lipca 2010

Klatka niewidka

Tym razem nie chodzi o tych wszystkich biedaków, którzy siedzą za kratami swoich strzeżonych osiedli. Oni, mimo wszystko, czasem odlatują do Chorwacji czy Egiptu.

Tymczasem prawdziwie uziemieni na przepustkę nie wychodzą nigdy. Ich uwięzienie – w czasach tak zwanej wolności – przyjmuje postać wyjątkowo frustrującą. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu i rok po roku. Cały ich świat to przymusowa robota, spacerniak przed blokiem i niewidzialna klatka zbudowana z braku: wiedzy, której nie udało się posiąść i pieniędzy, których nie sposób zdobyć.

Szansa na zwolnienie warunkowe – chyba tylko totolotek. Ale łatwiej niż trafić szóstkę, jest wpaść pod tramwaj...

poniedziałek, 26 lipca 2010

Lifestyle placement

Krzykliwe parady to już przeżytek. Niebezpieczny przeżytek. By dalej poprawiać poprawność, potrzeba nowego wehikułu.

Skupić się przy tym należy nie na dawno już przekonanych jasnogrodzianach, tylko na ariergardzie postępu, ludzie ciemnym i zabobonnym. Jak zaś wiadomo lud ów czerpie prawdę objawioną z jednego tylko źródła – ulubionego serialu.

Gdyby tak w „M jak miłość” umiejętnie przeprowadzić wątek homoseksualny (dajmy na to: córka proboszcza, wielce sympatyczna i muskularna lesbijka, grana przez Małgosię Kożuchowską lub nawet Joasię Brodzik, ratuje powstańczy cmentarz przed ruskimi szabrownikami), za dziesięć lat wszyscy Polacy będą żyć w jednopłciowych związkach partnerskich.

A za lat pięćdziesiąt, gdy M ustąpi miejsca „R jak rutyna”, a potem „L jak litość”, kiedy ekran zaludniać będą już same ekologiczne feministki, zwolenniczki wrażliwej społecznie gospodarki rynkowej i europejskiej integracji, gorliwe czytelniczki wiadomej gazety oraz dzieł zebranych Adama M., wtedy w serialu pojawi się ostatni, jeszcze niezrehabilitowany czarny charakter – wnuk córki proboszcza oraz próbówki, studiujący pod kołdrą wywrotowe posty w podziemnym Mieście Gówna.

Posty domagające się wprowadzenia parytetu. Parytetu w jednopłciowych związkach partnerskich oczywiście.

sobota, 24 lipca 2010

Brawo i powściągliwość

Wyznawcy Prawdy i Spisku najwyraźniej obrali strategię małych kroków:

Mimo że wszystko od dawna już wiedzą, postanowili dalej sprawdzać i wyświetlać.

Choć winą obarczają Ruskich, pragną ustąpienia jedynie rządu polskiego.

Co najdziwniejsze zaś – z godnością ignorują historyczne precedensy (chociażby zamach na byle arcyksięcia w Sarajewie) i nie wypowiadają wojny światowej Rosji ani Izraelowi.

W kraju ułańskiej fantazji tak daleko posunięta powściągliwość zasługuje na poklask.

piątek, 23 lipca 2010

Posucha

Lipcowa desperacja różne przybiera formy:

Dwieście osób odwiedza Miasto Gówna.

Dwieście osób rzuca się w odmęt mórz, rzek oraz jezior, by utonąć.

Pozostaje mieć nadzieję, że oba te zbiory są rozłączne. Choć sądząc po statystykach niniejszego bloga – nadzieja to płonna.

czwartek, 22 lipca 2010

Człowiek z wazeliny

Rodacy, widzowie miejcie się na baczności! Na ekrany wypełzł – śliski jak rzadko – nowy zbawca tak zwanej lewicy, niejaki Grzegorz z Wazeliny.

Żaden otwór ciała, najwęższa nawet szczelina nie jest bezpieczna. Uroczy pan Grzegorz najpierw się obliże, a potem chętnie da nurka. I jest to niestety jedyna jego właściwość.

Jeśli podobne okaże się być całe pokolenie tak zwanych post-polityków, prędko zatęsknimy za kimkolwiek chropowatym. Z łezką w oku wspomnimy czasy, gdy w modzie były charaktery, a niekiedy nawet poglądy.

środa, 21 lipca 2010

Polszczyzna

Zachęcająco szeleści i trzeszczy złowrogo, w czym jest uderzająco podobna do swych użytkowników.

wtorek, 20 lipca 2010

Rodna wyrodna

Smutny widok: taka ładna dziewczyna, a już cudzy inkubator – dumnie obnosi napompowany brzuch, jakby osiągnęła najwyższy poziom oświecenia. Tymczasem dać się zbrzuchacić to żadna sztuka, a stan, który towarzyszy samemu aktowi zapylenia to raczej zwierzęce zatracenie, niż wzniosła transgresja.

Co gorsza po wydaleniu płodu egzaltacja nosicielki zostaje tylko utrwalona i dodatkowo wzmocniona. Kobieta na długi czas przekształca się w matkę, najmniej racjonalne ze stworzeń.

Zamiast brzuchem przepycha się teraz przez świat wózkiem, żądając uwielbienia dla bestii, którą żywi własnym ciałem i uznania dla swych niepowtarzalnych zasług.

Ważna niezmiernie. Najważniejszy zaś owoc jej żywota. Bachor.

poniedziałek, 19 lipca 2010

Pokój na świecie & żywot wieczny

Czym różni się fanaberia od marzenia? Nawet najdziksze zachcianki czasem się spełniają, najważniejsze marzenia – prawie nigdy.

niedziela, 18 lipca 2010

Był sobie chłopiec

Weźmy chłopca, małego, brzydkiego i bardzo niesympatycznego, z którym chce – a właściwie musi – bawić się tylko brat bliźniak.

Chłopiec powoli dorasta do swego metr sześćdziesiąt i z przerażeniem stwierdza, że od dziewczynek woli innych chłopców. Marzenia o sodomii w jego ultrakatolickim sercu wywołują poczucie wstydu oraz winy nie do udźwignięcia.

Nieustannie kryjąc swą straszliwą tajemnicę przed całym światem, chłopiec szybko staje się zgorzkniałym podejrzliwym mężczyzną. W jego małych świńskich oczkach każdy ma coś na sumieniu, każdy skrywa jakąś ohydną prawdę o sobie.

Wkrótce do kompleksów, wstydu, winy, frustracji i paranoi dołącza kolejna cecha – zawiść. Wobec kolegów na uczelni, którzy mają talent; wobec towarzyszy z opozycji, których władza się naprawdę boi; wobec brata, który zakłada rodzinę.

Mijają lata. Dawny chłopiec jest teraz najbardziej antypatycznym dziadem w kraju, ale jak na złość nie znika z życia publicznego. Jest jak masochistyczna wańka-wstańka, która po każdym upadku – zawsze spowodowanym własną małością – podnosi się, by znów popełnić te same błędy.

Nagle rutynę przerywa cały ciąg dramatów: nasz bohater traci mamę i brata. Zostaje sam, jeśli nie liczyć bratanicy, która szczerze nienawidzi go za zniszczenie życia jej rodzicom. By zapełnić pustkę wokół, chłopiec postanawia zostać prezydentem.

Wybory przegrywa o włos. Wszystkie porażki całego życia ogniskują się w tej jednej chwili – chwili ogłoszenia wyników. Nic dziwnego więc, że już dawniej kruche zdrowie psychiczne strzela teraz jak sucha gałązka. Smutne, zranione oczy chłopca zdają się krzyczeć: żegnaj rozumie, witajcie demony!

Niepojęte pozostaje tylko to, że za owym wyraźnie obłąkanym pasterzem kroczy aż dziewięć milionów owieczek i baranów. Czyżby te drugie aż tak bardzo w naszym społeczeństwie przeważały?

sobota, 17 lipca 2010

Różo-krzyżacy

Dylemat zaiste nierozstrzygalny: Blachy i miecze czy lateksy i róże? Rekonstrukcja przeszłości czy konstrukcja przyszłości? Grunwald czy Europride? W dwóch miejscach być się nie da...

Na szczęście nie trzeba być w żadnym. Przebierańcy świata nie zmienią, najwyżej troszkę go podkolorują. Jeśli zaś twierdzą inaczej, ulegają nieprzyjemnej choć zupełnie niegroźnej manii wielkości.

Ostatecznie przecież z góry wiadomo, czym ów dzień pełen pozorowanych zdarzeń się zakończy – Wielki Mistrz spadnie z wysokiego konia, a Polacy pozostaną umiarkowanie ksenofobicznymi kołtunami.

czwartek, 15 lipca 2010

Memento

Dinozaury wyginęły przez swą łapczywość.

Każdy chciał mieć mieszkanko na nowym osiedlu strzeżonym, zdrową mięsożerną żonę, dwa samochody, plazmę w salonie i człekokształtnego codziennie na śniadanie, obiad, kolację.

Skończyło się, planeta nie dała rady.

Dużożarły, a na koniec same zostały wyplute.

środa, 14 lipca 2010

Czuwaj!

Spektakularne puszczanie wiatrów ustami - wiatrów zmiany oczywiście - zakończyło się w dniu wyborów. Wróciła codzienność.

Na pocieszenie zaplanowano pierwszą imprezę piątej Rzeczpospolitej – chocholi taniec wokół krzyża smoleńskiego połączony z tradycyjnymi palikotaliami. Jedni przygotowali już spychacz, drudzy łańcuchy, a kościół w iście poncjuszowym geście umył ręce.

Niestety, w chwili, gdy wszystko było gotowe, a dziennikarzom pociekła pierwsza ślinka, w sprawę postanowili wmieszać się złośliwi harcerze z misją pokrzyżowania obchodów rozkrzyżowania Pałacu. Skandal, chłopcom w krótkich spodenkach zamarzyły się spokój i zgoda!

Jeśli tak ma wyglądać młode pokolenie, to biada nam, kibolom rodzimej polityki.

wtorek, 13 lipca 2010

Ponad granicami

Szwajcaria, gdzie złoto jest prawem.

Zatrzymanie Polańskiego miało być jedynie nagrodą pocieszenia dla Amerykanów, którzy żądali niemożliwego – poluzowania tajemnicy bankowej. Proszę bardzo, Helweci w trosce o swe ukochane depozyty posłaliby do najciemniejszej fritzlówki własną matkę, a co dopiero jakiegoś wątłego Żydka.

Widząc takie poświęcenie, Amerykanie w końcu dali się udobruchać. Nasz drogi pedofil odzyskuje więc wolność! Teraz musi już tylko odnaleźć taką granicę, za którą nie dogoni go cynizm. Nie będzie łatwo...

poniedziałek, 12 lipca 2010

Andrzejki

Skoro wreszcie nadeszło z dawien wieszczone globalne ocieplenie i zanim jeszcze dotarły do nas pełznące w krok za nim węże, skorpiony i pająki, zasłużyliśmy – my, obaj obywatele, którzy w obliczu klimatycznych zmian nie porzucili swego miasta gówna – na moment niewinnej błahości:

Za nami jedenasty lipca, iście andrzejkowa niedziela – Andy Schleck w przekonującym stylu wygrywa pierwszy alpejski etap Tour de France, Andres Iniesta zdobywa dla Hiszpanii mistrzostwo świata.

Można chyba bezpiecznie założyć, że gdyby wybory odbyły się wczoraj, prezydentem zostałby nasz swojski Andrzej Nie-Można-Zgwałcić-Prostytutki Lepper.

Taka niedziela zdarza się jednak raz na tysiąc lat...

niedziela, 11 lipca 2010

Uważność

Jeśli już polecać narkotyki, to oczywiście jedynie el-es-de. Nie dla rozpływającej się w oczach rzeczywistości jednak, nie dla autentycznej brzęczącej kolorami synestezji, czy szemranej chemicznej mistyki.

Kwas ma tylko jedną niepodważalną zaletę – każe docenić pokorną uważność.

Kto by nawet, wzrok mając rozbiegany, przemierzył świat cały dokoła, mniej doświadczy niż ten, kto z uwagą zatopi spojrzenie w psim gównie na chodniku przed własnym domem.

Wszystko i zawsze bowiem rozgrywa się tu i teraz.

sobota, 10 lipca 2010

Szczęście

Wolność, weekend, wakacje. Oto piosenka z dedykacją dla ludzi pracy, beneficjentów kredytowego dobrobytu:

Szczęśliwy człowiek

Zwykła stołówka,
Czy restauracja,
Firmowa majówka,
Służbowa kolacja...

Dajcie mu wódki, dajcie mu wieprzy,
Człowiek szczęśliwy – niewolnik to lepszy!


Półciężarówka,
Czy limuzyna
I ciasna służbówka,
Lub pół Konstancina...

Dajcie samochód i mieszkań ze trzy,
Człowiek szczęśliwy – niewolnik to lepszy!


Czy suwnicowa,
Czy sekretarka,
Też czasem szefowa,
Być może windziarka...

Dajcie mu babę, dajcie niech pieprzy,
Człowiek szczęśliwy – niewolnik to lepszy!

piątek, 9 lipca 2010

Jeden plus jedno

Małżeństwa jednopłciowe to instytucja właściwa i potrzebna, słusznie popierana przez Rząd Światowy. Już w „Wiecznej wojnie” Haldemana moda na homoseksualizm sprawdziła się znakomicie jako narzędzie kontroli narodzin.

Zwolennicy postępu powinni mieć jednak świadomość, że zawsze znajdą się postępowcy jeszcze bardziej postępowi. Gdy legalne będą związki partnerskie, aborcja i eutanazja, ktoś upomni się o małżeństwa pedofilskie, sterylizację i eugenikę.

Oczywiście model jeden plus jedno dziś może wydawać się zbrodniczą aberracją, ale pamiętajmy, że sodomia również do niedawna uznawana była (a w wielu miejscach nadal jest!) za grzech, chorobę i przestępstwo.

To że partnerstwo pedofilskie nie potrafi przebić się nawet w Holandii (stosowna partia właśnie z braku poparcia się rozwiązała) oznaczać może dwie rzeczy: albo jest jeszcze za wcześnie, albo też i mniejszość musi być wystarczająco duża, żeby została usłyszana.

Być może więc potrzebna jest jakaś akcja afirmatywna, a siły postępu powinny wreszcie ująć się za tymi naprawdę odrzuconymi i samotnymi?

czwartek, 8 lipca 2010

Uprawniony do wnioskowania

Zarówno komentatorzy sportowi jak i polityczni przejawiają niepohamowaną skłonność do formułowania daleko idących wniosków i uogólnień.

Tymczasem z faktu iż jedni wygrali, a drudzy polegli często nic nie wynika.

We współczesnej piłce różnica sprowadza się do przypadku, niuansu, detalu, do pojedynczego gola, do mitycznej „dyspozycji dnia” wreszcie; w polityce zaś do kilku punktów procentowych, które równie dobrze mogą mieć związek z pogodą w dniu głosowania.

Czy suchy wynik może więc oznaczać, że jedni są lepsi od drugich, albo że naród mądrze wybrał? Może, ale tylko pod pewnym warunkiem – wygrywa Hiszpania, pan Ropuch zaś pozostaje prezesem, a nie prezydentem.

środa, 7 lipca 2010

Pod wulkanem

Nie ma na świecie rzeczy bardziej przerażającej niż pusta butelka. Chyba że pusty kieliszek.

Malcolm Lowry

Otóż jest rzecz bardziej przerażająca – samo życie. W końcu alkohol bierze się nie z butelki, a z autentycznej rozpaczy.

Autentyczności owej brakuje natomiast we wszelkiego rodzaju spirytualnej twórczości, która zbyt często popada w narcystyczną histerię i płaczliwe pustosłowie.

Zamiast dotknąć istoty, autor pijak po prostu się nad sobą użala.

wtorek, 6 lipca 2010

Pycha ma się z pyszna

Najważniejszy jest mundial – tu rozstrzygnięcia dotyczą całej planety, a przekaz porusza miliardy.

Motywem przewodnim obecnych mistrzostw jest pycha. Pycha nareszcie obnażona, ograna i obalona. Francuzi przegrali jeszcze w szatni; Włosi sądzili, że wystarczy pograć dziesięć minut; megapyszałek z Portugalii pluł i płakał, ale jego drużyna umiała pokonać tylko biednych Kimów z Północy; Anglicy chyba zbytnio się nie lubią; Argentyńczycy lubią się za bardzo; Brazylia sądzi zaś, że po prostu się jej należy...

Otóż, panowie pyszałkowie – nic się wam nie należy! Liczy się skromność, kultura i organizacja. Dlatego wygrać muszą przypadkowo noszący niemieckie koszulki... Polacy.

poniedziałek, 5 lipca 2010

Zwycięski remis

Wygrał kandydat lepszy. Kroczący co prawda w ariergardzie postępu, ale jednak kroczący.

Wygrał kandydat najlepszy. Niebudzący niezdrowych emocji dobry wujaszek, pod jakiego skrojona jest prezydentura.

Wygrał kandydat doskonały. Niebędący tym drugim kandydatem.

niedziela, 4 lipca 2010

Milczenie jest złotem

Mawia poeta:

Cisza na morzu, cisza w kościele
Kto się odezwie, ten będzie ciele

Na morzu być może, ale w kościele? W końcu taka gratka trafia się raz na pięć lat!

sobota, 3 lipca 2010

Szpion trzyma pion

Wstydzą się Amerykanie, bo i wreszcie mają powód – Ruscy zupełnie ich zlekceważyli. Nie dość że szajka nasłanych na Stany jedenastu szpiegów składała się z samych półamatorów i marnych graczy, to jeszcze zajmowała się głównie zbieraniem plotek, głoszeniem umiarkowanie komunistycznych poglądów oraz obrotem nieruchomościami na drobną skalę.

Wstydzą się Amerykanie i zazdroszczą nam. U nas Olin i Minim byli premierami, a i pan prezydent zwykł spędzać wakacje w towarzystwie rosyjskiego szpiona. To się nazywa prawdziwa agentura! Najwyraźniej swoich najlepszych ludzi KGB wysyłało (wysyła?) do nas, najwyraźniej bowiem to w Polsce rozstrzygają się losy świata i wykuwa jego przyszłość.

Co potwierdza również opisywana na tych łamach sprawa podkupionego przez Chińczyków szyfranta – jesteśmy potęgą. Amerykanie zaś mogą już tylko recytować naszą niegdysiejszą mantrę: „miałeś, chamie, złoty róg...”

piątek, 2 lipca 2010

Fototapeta

Inżynieria socjotechniczna jak z Adama Słodowego – zrób to sam. Nic dziwnego, że na każdym kroku wyłażą szwy.

Kandydat, którego związki ze sportem ograniczają się do posiadania brata prawie znającego nazwisko pewnego bramkarza (niejakiego Borubara), obiecuje, że już nigdy nie przegramy z Hiszpanią sześć do zera.

Tymczasem kandydat drugi, ten który również nigdy nie był młody (dumny wąs już na zdjęciach z najwcześniejszego dzieciństwa), nagle zaczyna podziwiać murale i rwać się do deskorolki.

Wszystko zaś okraszone stadkiem młodzieży. W każdej scenie, czy to na wiecu, czy w trakcie spontanicznego spaceru przez piękny polski plener w tle kandydata widoczny jest tłumek smętnych statystów przed dwudziestką. Zaaranżowana scena trąci fałszem, ale prawdziwe zwątpienie budzić musi dopiero tępy wyraz twarzy dyżurnej młodzieży. Zdaje się, że młodzież owa za Chiny Ludowe nie jest w stanie pojąć, o co mizdrzącym się do niej tetrykom w źle leżących garniturach chodzi.

czwartek, 1 lipca 2010

Debet debat

Chciało by się, żeby kandydat zamiast obiecywać trwonienie cudzych pieniędzy, potrafił postawić tezę kategoryczną i niepopularną. Żeby umiał odpowiedzieć na którekolwiek z pytań jednym słowem. Tak – tak. Nie – nie.

Niestety, telewizja takich postaw nie promuje. Na ekranie królują dyletanci przepytujący dyletantów z dyletanctwa oraz typy narcystyczne z lubością przerzucające się bon motami.

Odpowiedź nikogo nie interesuje, bo już samo pytanie jest zupełnie bez znaczenia.