środa, 31 marca 2010

Legalize it!

Każdy człowiek ma prawo skoczyć z mostu, lub, jeśli woli – otruć się. Wybór trucizny jest już jednak z niejasnych przyczyn ograniczony.

Jedne narkotyki są legalne, inne nie. Owszem, różnią się między sobą – ćpun miewa momenty wzniosłe, pijak chwile chwały, palacz to zwykły dureń, któremu cuchnie z japy – ale tak naprawdę nie ma podstaw, by któregoś zakazywać.

Póki niebezpieczna substancja nie jest reklamowana, póki nie wystawia się na jej działanie postronnych, należy pozostawić wolny wybór dorosłym przecież ludziom. Ufamy, że nie wpadną pod samochód – czasami wpadają; zaufajmy więc, że nie wpadną w nałóg – choć oczywiście niekiedy tak się właśnie stanie.

Odpowiedzialność za własny los to jedno, jednak tam, gdzie uzależnienie rzuca cień na zdrowie i życie bliźnich, prawo i obyczaj powinny ograniczenia nakładać.

Prawem zajmuje się parlament, pozostaje obyczaj. Na początek może nowa akcja społeczna: Kurzenie z klasą, czy Palić po ludzku?

Choć na liberalne medium w tym zakresie liczyć raczej nie można: wiadomo, każdy szanujący się pismaczyna kopci jak krematorium.

wtorek, 30 marca 2010

Mohikanin kontratakuje

Przezorni Amerykanie przed zbudowaniem i zaludnieniem metra zadbali o oczyszczenie swego imperium z ludności tubylczej.

Nieporadni Rosjanie nadal próbują – ze zmiennym wszakże szczęściem. I ze zdecydowanie słabszym wydziałem propagandy.

poniedziałek, 29 marca 2010

A imię jego The Killer

Święty Graal, rok 1964, "Live at the Star Club, Hamburg".

the purest, hardest rock & roll ever committed to record

Allmusic Guide

Cała pasja, piękno i wściekłość życia w czterdziestominutowej pigule wstrząsającej muzyki. Wprost nie do uwierzenia. Po tych wszystkich latach wprost nie do uwierzenia.

Reduta Ordona

Rasizm jest strasznie nieelegancki. Po coś go jednak wymyślono.

Ludzie walczą o ograniczone zasoby. Skuteczność zależy od sprawnego łączenia się w grupy. Nic nie jednoczy jak interes. No chyba tylko wspólny język, kolor skóry i religia.

Zważywszy na ludzką pazerność, zasobów nigdy nie będzie dość. Konflikt nieunikniony. Owszem, można próbować pokryć rasizm głęboko humanistycznym makijażem, lecz prędzej niż później znów ukaże swe szpetne liczko.

Nawet postępowi i otwarci Holendrzy coraz głośniej burzą się przeciw Islamowi. Ktoś powie, że to już nie ta sama Holandia – coffee shopy w odwrocie i nawet partia pedofilów dokonała samorozwiązania z braku poparcia... Ale faktem jest, że nastroje pogarszają się w całej Europie.

Nic dziwnego, że i my próbujemy wyartykułować własny strach przed zagrożeniem XXI wieku. W Warszawie powstaje drugi meczet, protestuje setka osób. Farsa. Przecież dopiero setny jest groźny!

Mniejszość radykalizuje się dopiero, gdy poczuje siłę. Żeby mógł powstać meczet setny potrzebny jest najpierw pierwszy. I drugi.

Islam to religia młoda i żywotna, nadpobudliwa i nieskora do kompromisu. Ot, taki nastolatek. Europa jest zaś starzejącym się, zgorzkniałym i cynicznym dorosłym, który dawno zdążył zapomnieć o ideałach.

Nastolatek buszuje po ogródku, instaluje się w salonie. Zgred zrzędzi, utyskuje, ale jest już za słaby, żeby choćby walnąć pięścią w stół. Próbując jeszcze coś tam filozofować, pospiesznie chowa srebra rodowe do szuflady...

Rasizm jest taki nieelegancki. Tak każą wierzyć skazani na wyginięcie dorośli.

niedziela, 28 marca 2010

Dwadzieścia trzy

Godzina bez elektryczności – idea tyleż ciemna, co durna. Caucescu też wyłączał Rumunom prąd, lecz w końcowym rozrachunku niewiele mu to pomogło.

Spektakularne akcje mające zwrócić uwagę na problem, zwracają ją głównie na siebie. Gdyby przykurzonym celebrytom naprawdę zależało na wyłączeniu przez lud ciemny odbiorników, mogliby zniknąć z ekranu. Stacje telewizyjne powinny zaś po prostu przerwać nadawanie. No tak, tylko co to wtedy za wydarzenie?

Ostatecznie jednak poprzedniej doby zaszło coś pozytywnego dla środowiska. Zużycie energii spadło o kilka procent! Nie, nie dlatego, że ktoś zgasił światło. Po prostu doba trwała o godzinę krócej.

Ze względów ekologicznych należy rozważyć rozciągnięcie rozwiązania tzw. zmiany czasu na pozostałe dni roku.

sobota, 27 marca 2010

Buntownik bez wyboru

Człowiek, dumny pan i władca stworzenia.

Skorupa, wehikuł, worek genów. Bezwolny sługa programu biologicznego zawartego w chwytliwym haśle: przetrwaj i się mnóż.

Prawdziwa wolność polega na zakwestionowaniu tych przykazań.

Z drugiej strony – w czasach zapaści środowiska, kurczących się zasobów i eksplozji populacji – wyrzeczenie się potomstwa a nawet życia, przyjęcie roli raczej trumienki niż worka, może służyć realizacji nadrzędnego planu: przetrwaniu nie w skali pojedynczego genotypu, a całego gatunku.

Zaiste trudno przechytrzyć przebiegłą naturę i wybić się na niepodległość!

czwartek, 25 marca 2010

Wyczyn i odczyn

Walka z dopingiem to konkurencja zaiste niepoważna: setki facetów w kitlach uganiających się po całym świecie za siuśkami innych dorosłych ludzi...

A przecież w sporcie chodzi o przewagę. Szybciej, wyżej, dalej. Decydują ledwo mierzalne ułamki sekund i niewidoczne gołym okiem centymetry.

Kubica bez dyfuzora, Małysz w przestarzałych wiązaniach, Otylia pozbawiona kostiumu ze skóry rekina. Tak właśnie traci się bezcenne złoto na rzecz bezwartościowego srebra.

Ale zwycięstwo to nie tylko technologia, to również chemia. Witaminy oraz jeszcze legalne preparaty. Tak zwana „nasza” Justyna przegrywa z lekarstwem na astmę stosowanym przez koleżankę. Lance Armstrong całkiem oficjalnie przyjmuje tony medykamentów. Wolno mu, bo pokonał raka. Dream Team ma podpisaną umowę, że nie będzie się go na Olimpiadzie sprawdzać, a Chińczycy zwyczajnie kryją się przed kontrolami po górach i lasach.

Gdyby dobrze się zastanowić, należało by dopuszczać do zawodów jedynie jednojajowe bliźnięta. W końcu każda różnica morfologiczna czy fizjologiczna stanowi już swoistą nieuczciwą przewagę. Koszykarz to zwalisty murzyn, a dżokej – blade chucherko...

Doping wyrównuje szanse. Zrównuje prawdziwie utalentowanych i naturalnie predysponowanych z tymi, których jedynym atutem jest skłonność do największych poświęceń. Zalegalizować więc wszystko! A jeśli komuś po drodze stanie się krzywda, cóż, kontuzje w sporcie wyczynowym to i tak codzienność.

środa, 24 marca 2010

Pismak Brzytewka

Inteligencja jest jak brzytwa – z pozoru narzędzie użyteczne, czasem służy jednak do bezmyślnego chlastania na prawo i lewo.

Dziennikarz telewizyjny to teoretycznie człowiek wykształcony, zorientowany i prawdopodobnie inteligentny. W końcu pełznąc na szczyt, czyli na wizję, musiał okazać się lepszy od setek konkurentów. Niestety, sukces demoralizuje.

Nie ma władzy ponad czwartą władzę! Dziennikarz przed kamerą jest nieśmiertelnym herosem, nietykalnym półbogiem. Korzą się przed nim ministrowie i biskupi, mizdrzą do niego prokuratorzy i posłanki. Kto nie zegnie karku, będzie wyszydzony, lub co gorsza przemilczany.

Dziennikarz telewizyjny mimo wykształcenia, ponadprzeciętnej orientacji i rzekomej inteligencji nie interesuje się drobnostkami takimi jak racja czy prawda. Chlasta na prawo i lewo. Bo mu wolno, bo tego oczekuje gawiedź, bo po to spuszczono go ze smyczy.

Tylko wolność i niezależność mediów jest święta – odpowiedzialność już niekoniecznie.

Brzytwa jest kompletnie tępa.

wtorek, 23 marca 2010

Out vitro

Zupełnie niechcący hrabia-faworyt palnął coś sensownego: nie wszyscy powinni mieć dzieci. Stadko dziennikareczek zadrżało z oburzenia.

Tak się niestety składa, że najczęściej i najwięcej płodzą ci, którzy powinni zająć się akurat czymś zupełnie innym. Weźmy sympatyczne małżeństwo, które nadmiarowe potomstwo dla wygody przechowywało w beczkach.

Na drugim biegunie – ludzie dysponujący najlepszym materiałem genetycznym oraz potencjałem moralnym pozostają bezdzietni. Przykład koronny: Karol Wojtyła.

Bezpłodność to być może jedynie mechanizm, za pomocą którego natura probuje bronić się przed nadmiernym rozrostem populacji gatunku zwanego na wyrost sapiens. Owszem, potrafimy ją oszukać. Ale czy nie lepiej spróbować wsłuchać się w tę niezbyt subtelną aluzję?

Aluzję, która nie jest żadnym przejęzyczeniem i nie zostanie odszczekana pośród błysku fleszy. W końcu nie wszyscy mogą być tak ugodowi i fotomedialni jak hrabia-faworyt...

poniedziałek, 22 marca 2010

Matematura

Poniedziałek, z powrotem w szkole. A tu – matura z matematyki. Co za ulga!

Matołki szemrzą po kątach: na co to, po co to? Przecież mamy kalkulator, komputer i kasę fiskalną nawet, rachunki zrobią się same!

Na podstawie podobnie racjonalnych przesłanek należało by pozbyć się z programu również ortografii oraz właściwie... całej reszty przedmiotów. Jest przecież komputer, gugiel i wikipedia.

Z tym akurat trudno się nie zgodzić. Za dużo w szkole wtłaczania do głów zbędnej wiedzy encyklopedycznej, za mało nauki samodzielnego myślenia... za mało matematyki!

Matematyka bowiem to nie tylko cyferki i wzory, ale przede wszystkim dbałość o logikę, precyzję i celowość wywodu.

Szkoła ma nauczyć myślenia, opierającego się zawsze na dwóch mocnych podstawach: aparacie pojęciowym i strukturze logicznej; pierwszy to w dużej mierze „polski” oraz pozostałe przedmioty podobne zbieraniu znaczków, druga – głównie matematyka.

Bez tej drugiej nogi myślenie zawsze kuleje. Dlatego najwyższy czas, by pacjenta powtórnie w nią wyposażyć.

niedziela, 21 marca 2010

Panika w służbie postępu

Kilka miliardów dolarów później pandemia grypy wreszcie za nami! Jedyny chory, przemysł farmaceutyczny, ma się już dobrze.

Na najcięższe przypadki – panika, narzędzie marketingowe XXI wieku. Głodne nagłówków media służą łamami. Omamić publikę łatwo. Wojna z terroryzmem – proszę bardzo. Walka z globalnym ociepleniem – jak najbardziej.

Otrzeźwienie przychodzi z czasem. Wojna już niepopularna, grypa obnażona. Dziwne że pseudoekologia wciąż trzyma się mocno. Najwyraźniej zielone lobby jest o wiele potężniejsze niż osławione jastrzębie z Wielkiej Nafty.

Ograniczenie emisji, elektryczne samochody, a nawet głupi recykl – tym razem nie chodzi o marne kilka miliardów. Pod sztandarami pełnymi idealistycznych haseł ktoś robi interes tysiąclecia.

Oczywiście, ktoś gdzieś zawsze robi interes. Warto tylko pamiętać, że jedni nie są wcale lepsi od drugich. Hieny żerujące na strachu.

sobota, 20 marca 2010

Pieszonazista

Skoro mowa o nadmiarze, warto pochylić się nad najlepszym przyjacielem Polaka – nad jego samochodem. Schylać się jednak trzeba ostrożnie, gdyż Polak nie lubi, by jego cacko tykać.

Jeśli zaś już je tykamy, to przecież nie ze względów ekologicznych. Bydło i trzoda chlewna produkują więcej gazów cieplarnianych niż wszystkie samochody świata! Tykamy samochody, bo są brzydkie, inwazyjne i zupełnie w naszym Mieście Gówna niepotrzebne.

Oczywiście, marzeniem Polki, marzeniem Polaka jest zaparkować swoją czarną półciężarówkę marki BMW lub najlepiej porsche w tzw. ruchu ulicznym i, trąbiąc na rodaków, rozkoszować się skórką, klimatyzacją, telefonem oraz nawigacją. W ekstremalnych przypadkach także towarzystwem dwojga nieznośnych pociech... Ale z marzeniami można i trzeba walczyć!

Pas pierwszy – bus pas, pas drugi – auta, w których porusza się więcej niż jeden pasażer, pas trzeci (tylko jeśli takowy występuje!) – samotni kierowcy. Plus wysoka opłata za wjazd w granice szeroko zdefiniowanego centrum.

Jeżeli już ludzi musi być tak wielu, niech chociaż samochody zostawią w domu. Zawsze będzie do czego wracać.

piątek, 19 marca 2010

Muzyka do tańca

Post, piątek. Refleksji nad sprawami ostatecznymi najlepiej służy euforia. Wszak najbardziej ekstatyczne boogie okraszono poniższym tekstem:

Baby you so beautiful, but you got to die someday
Baby you so beautiful, but you got to die someday
All I want's a little lovin' before you pass away

Big Joe Turner, Roll 'Em Pete


Eh, zatańczyć jeszcze raz!

czwartek, 18 marca 2010

Baltimore

W niektórych miastach Ameryki, głównie z przyczyn etnicznych, na zwycięstwo w wyborach ma szansę kandydat jednej tylko partii. Miejscem prawdziwego starcia stają się więc prawybory, ostry bratobójczy spór, do którego stanąć może w praktyce każdy. Wraz z jego rozstrzygnięciem, rozstrzygnięte zostają również losy całej kampanii. Właściwa elekcja to już czysta formalność.

Również w demokracji tzw. ludowej na zwycięstwo, z przyczyn rzekomo klasowych, szansę ma kandydat jednej tylko partii. Proces preselekcji owego kandydata jest przed gawiedzią skrzętnie skrywany, jako że Partia musi na zewnątrz prezentować oblicze monolityczne. Na zapleczu trwa jednak wyniszczająca wojna koterii i wpływów. Jej ciche rozstrzygnięcie jest decydujące. Właściwa elekcja to już jedynie farsa.

Obecnie nasz kraj dumnie kroczy trzecią drogą.

środa, 17 marca 2010

Cztery do zera

Nr 10, Święty Malec, ostatni prawdziwy artysta Globu.

Więcej!

Wypełnijmy wózki po sam brzeg! Nieumiarkowana konsumpcją to nasz obywatelski obowiązek.

Rolnik, cieśla, szewc i krawiec. Na koniec dnia jeszcze bajarz albo ksiądz. Cała reszta, gdyby na czas nie wykreowano pozostałych cudownych potrzeb, nie miałaby czym się zająć. Reklama nie jest więc wcale dźwignią handlu, jest dźwignią życia samego. Nadaje egzystencji miliardów głęboki sens. Dopiero dzięki niej ludzie stają się niezbędni.

Na horyzoncie majaczy jednak groźna idea, głoszona przez sektę kompaktorów. Krótkowzroczni i pozbawieni wyobraźni, kupują oni tylko używane. Czy tak się godzi, czy to humanitarne? Jeśli przestaniemy łaknąć nowych niepotrzebnych rzeczy, nikt nie zapewni niewolniczej pracy dzieciom Bangladeszu, chińskim chłopom i tysiącom kasjerek w supermarketach. Oraz nowych półterenówek setkom prawników zajmujących się regulacją obrotu gospodarczego.

W imię bliźniego wypełniajmy więc wózki!

wtorek, 16 marca 2010

Autor a autorytet

Autorytet – koncept wielce niebezpieczny. Jednak społeczeństwo podobno autorytetów łaknie. Ktoś musi z telewizora rozjaśniać mroki egzystencji.

Zgodnie z logiką rynku, skoro występuje zapotrzebowanie, autorytety się wytwarza. Nie, Doda na razie nie wystarczy. Chwilowo widz oczekuje od autorytetu, że będzie celebrytą wyższej kategorii. Kryteria są właściwie dwa: słuszny wiek oraz uznanie, koniecznie za granicą. Jak tylko ktoś posiwieje i był raz w Paryżu, natychmiast wskakuje w ciasne butki wyroczni.

Ciasne, gdyż pozycja autorytetu w dobie wścibskiej żurnalistyki i wszechobecnej sieci jest bardzo niewygodna. Piesiewicz był autorytetem i Kapuściński. Polański już witał się z gąską, ale wyciągnięto mu dziecko z łóżka i nadzieje na piękny autorytet prysły... Lament wokół: niewielu ich zostało, a tak szybko się kompromitują. Żeby tylko Andrzej Seweryn nie wywinął jakiegoś brzydkiego numeru!

Lament brzmi fałszywie, gdyż fałszywa jest sama idea dobrego na wszystkie bolączki uniwersalnego autorytetu. Faulkner był pijakiem, Dostojewski hazardzistą. Za to obaj dobrze wykonywali swoją robotę. Niczego więcej od człowieka wymagać nie wypada.

poniedziałek, 15 marca 2010

Zderzenie czołowe

Radykalna ekologia, gdyby nie jej namolność i inwazyjność, byłaby jedynie śmieszna. Nie ma o co się tak pienić – w końcu każdy gatunek oddziałuje na swój ekosystem, a gdy skala tego oddziaływania staje się dla ekosystemu groźna, ten zaczyna się bronić. Prędko znajdując sposób, by powściągnąć krnąbrną populację. Najczęściej przez jej drastyczne zredukowanie... Nie musimy więc martwić się o przyrodę, sama o siebie zadba.

Jest jednak pewien proceder, który musi bulwersować. Głównie dlatego, że uderzając w przyrodę, stanowi jednocześnie obrazę ludzkiej inteligencji. Mowa o wycinaniu szpalerów przydrożnych drzew ze względu na bezpieczeństwo wypadających z trasy. Dzięki temu przezornemu posunięciu można rzekomo ocalić rzesze pijanych i/lub ścigających się ze zdrowym rozsądkiem rajdowców. Tak naprawdę zaś można na lewo zarobić na drewnie.

Z radykalnie ekologicznych pozycji postuluję więc zamiast drzew ścinać kierowców, którzy nie potrafią trafić w drogę pomiędzy nimi. Oraz lokalne władze tak bardzo troszczące się o nieudaczników za kółkiem.

niedziela, 14 marca 2010

Słowo na niedzielę

Epifania przy śniadaniu, przeświadczenie całkiem osobliwe: na Sądzie nie będą pytać o żadne grzechy. Jedynie o staranność.

Nie od dziś wiadomo, że życie jest jak grabienie liści na wietrze. Jest nieustającą i nieodmiennie przegraną walką z entropią. Dzielność polega na podjęciu tej walki. Jedyną bronią zaś – staranność właśnie.

Należy dokładnie wyciskać pastę z tubki, równo ustawiać buty w przedpokoju, pilnie odśnieżać podjazd.

Nic więcej zrobić się nie da.

A i samo to już – zadanie ponad ludzkie siły.

sobota, 13 marca 2010

Obietnica zmartwychwstania

Lament, krzyki, sport polski rzekomo mordują!

Tymczasem hazard znika z piłkarskich koszulek i z kasku Małysza tak, jak zniknęły z nich papierosy i piwko. Z szemranym towarem kojarzyć sportu nie wypada.

Czy Małysz od tego upadnie? Nie, Małysz już prawie doleciał. Czy upadnie polska piłka? Nie, ona już leży.

Zresztą w kolejce stoją nowi sponsorzy. Już nie mogą się doczekać, by wstąpić na grząskie boisko i dać się bezwzględnie ograć starym wyjadaczom z działaczowskimi legitymacjami.

piątek, 12 marca 2010

Nowa płyta Drive-by Truckers!

Tygodniowo w Stanach Zjednoczonych ukazuje się pięćdziesiąt nowych płyt z szeroko rozumianą muzyką popularną. Pięćdziesiąt godzin, pełny etat słuchania. Z nadgodzinami. Dorzućmy do tego resztę produkcji światowej – dwa, trzy, dziesięć razy tyle? Plus wydawnictwa nieoficjalne. Plus myspace. Plus koncerty. Plus muzyka klasyczna. Plus całe archiwum, czyli muzyka, która powstała przed rozpoczęciem naszej syzyfowej pracy.

Jeszcze gorzej z książkami. Lepiej z filmami, ale nie łudźmy się – tylko trochę. Nikomu nie starczy życia.

Jesteśmy zdani jedynie na selekcję. Na przypadek, najczęściej występujący pod postacią filtra, jakim jest krytyk. Tylko że krytyk również nie przesłuchał/przeczytał/obejrzał wszystkiego. Ma nawet mniej czasu niż inni: przecież musi jeszcze palnąć recenzję! Swą wiedzę czerpie więc od innych krytyków. Po chwili wszyscy mówią jednym głosem.

Obcowanie z kulturą na własną rękę to zaprawdę niewdzięczna robota! Bez początku i końca. Na szczęście to co pomiędzy potrafi jeszcze przynieść satysfakcję.

czwartek, 11 marca 2010

Faryzeusze i narkomani

Sukienka wzbudza nerwowy chichot, dziwki – niesmak. Wszyscy jednak dobrze wiemy, o co tak naprawdę chodzi. O narrrkotyki chodzi!

Czy mecenas i senator uległby szantażowi jedynie ze wstydu? W końcu niewinna domowa zabawa – nawet w przebraniu, nawet w nieciekawym towarzystwie – nie powinna nikogo zbytnio bulwersować. Pojawienie się na stoliku substancji kontrolowanych diametralnie ten stan rzeczy zmienia.

Prawnik, senator i bzdurny paragraf: posiadanie, nakłanianie. A po drugiej stronie szklanego okienka telewizora naród karmiony hipokryzją. O ile posłanka zataczająca się po opróżnieniu termosu pełnego herbaty z prądem, stanowi jedynie wdzięczny obiekt kpin, o tyle senator przebywający w jednym pomieszczeniu z narrrkotykiem, z miejsca skazuje się na śmierć publiczną.

Pogubił się – bez możliwości powrotu, sprzeniewierzył – bez szansy odkupienia. Jedni jak dzieci klaszczą z radości, wiadomo degrengolada obozu rządzącego. Drudzy nieszczerze załamują ręce, ubolewają nad upadkiem kolejnego autorytetu i „po ludzku współczują człowiekowi”.

Nic, co ludzkie nie jest mi obce?

Co prawda posłowie nikotyniści chętnie przyznają, że człowiek ma prawo do słabostek i nałogów, po czym w imię wolności rzucają się na ziemię w geście skarlałych Reytanów, by powstrzymać pełzającą prohibicję swojej ulubionej trucizny. Ale narrrkotyki?

Tymczasem narrrkotyki w tym kraju zabijają sto razy rzadziej niż papierosy. O wódce nie wspominając.

Czas zmienić głupie prawo, czas zetrzeć z twarzy faryzejskie uśmieszki. Niestety, premier kroczy ścieżką Billa 'Palę-Lecz-Się-Nie-Zaciągam' Clintona. A jest przecież jeszcze droga Żorża Dablju! Ten w młodości koksował, jakby jutro miało nigdy nie nadejść. Tymczasem nadeszło, a jego własny palec zamiast na zwiniętej w rulonik studolarówce spoczął na atomowym spuście...

Piesiewicz z powrotem do roboty!

środa, 10 marca 2010

Opalenizna to nie wszystko

Real Madryt Andrzejem Lepperem Ligi Mistrzów!

Dyskretny urok statystyki

Teraz, gdy raporty klimatologów okazały się nie do końca ścisłe, pojawia się unikalna szansa, by wreszcie nieco pokopać leżącego.

Statystyka jest bezduszna i bezmyślna. Żywi się tym, co podsuną jej zainteresowani. Beznamiętnie przeżuwa szeregi liczb, by na koniec wypluć suchy komunikat. Wedle jej wskazań nawet kompletnie idiotyczna zależność może okazać się statystycznie istotna. O ile bowiem sama statystyka jest nauką ścisłą, o tyle danymi karmią ją również umysły, hm, bardziej rozprężone.

Fakty. Wzrasta poziom dwutlenku węgla w atmosferze. Prezydent został dziadkiem i młodszy już nie będzie. Zestawiając te zmienne musimy dojść do wniosku, statystycznie w pełni uprawnionego!, że wiek prezydenta zależy od ilości dwutlenku węgla w atmosferze.

Wynik analizy statystycznej zależy więc od założeń, z jakimi podchodzimy do badania. Czyli stanowi właściwie samospełniającą się przepowiednię. W tym świetle ustalenie źródeł globalnego ocieplenia to tak naprawdę kwestia wiary.

Osobiście wierzę pewnemu profesorowi, który okazał się zbyt skromny jak na standardy telewizyjne, wobec czego wystąpił na ekranie tylko raz. Jego zdaniem działalność człowieka to jedynie wierzchołek góry lodowej. Czynnikiem decydującym jest aktywność słoneczna. I tyle.

Jeśliby zaś, ulegając pysze, uznać wyłączną odpowiedzialność naszego gatunku, trzeba by przyjrzeć się właściwie tylko jednej, najbardziej oczywistej zależności. Zależności pomiędzy wzrostem temperatury a wielkością ziemskiej populacji. Tylko jak wtedy skutecznie ratować planetę?

wtorek, 9 marca 2010

Licencja na rozmnażanie

Nawet w najbardziej utopijnej wizji liberalizmu gdzieś na horyzoncie majaczy zawsze widmo regulacji i reglamentacji. Prawo jazdy, licencja na broń palną, pozwolenie na budowę – niegłupie wynalazki. Dziwi że kontroli i surowym obostrzeniom nie została dotąd poddana najpoważniejsza z dziedzin ludzkiej aktywności – rozród.

Przecież w niewłaściwych rękach dziecko jest dalece bardziej niebezpieczne niż kierownica czy pistolet. Miasta całe samowolek budowlanych to ład i harmonia w porównaniu ze skutkami przeludnienia.

Niestety! Potrzebne są predyspozycje, żeby grać w koszykówkę, śpiewać, czy latać w kosmos. Dziecko może sobie zrobić każdy. Najczęściej jako nagrodę pocieszenia za własną przeciętność.

A tuzinkowość pęcznieje...

poniedziałek, 8 marca 2010

Lobby Kupy

Pięć ton ekskrementów ląduje codziennie na ulicach Warszawy. Straszni mieszczanie otrzymują w zamian niewolniczą miłość swoich czworonogów. Mało.

Pora odtworzyć równowagę. Najwyższy czas użyć niewidzialnej ręki rynku i wymieść całe to gówno. Skoro psów jest za dużo, znaczy, że są zbyt tanie. Podnieść podatek, wprowadzić akcyzę od psiej karmy, z całą surowością egzekwować mandaty! Straż Miejska tylko czeka, by ją spuścić ze smyczy.

W wielu przypadkach miłość do pieniędzy okaże się silniejsza niż miłość do najlepszego przyjaciela człowieka. Na krótko na ulicach i za miastem zapanuje bezpańskość, potem hycle zbiorą swe żniwo. Nadwyżki mięsa można wyeksportować do Korei.

Plan zdaje się nie mieć słabych punktów. Chyba że Lobby Kupy okaże się równie przebiegłe i bezwzględne jak Sprzysiężenie Cuchnącej Lulki.

piątek, 5 marca 2010

W szponach wolności

Posłowie tkwiący w szponach wolności wykonali gest Reytana i Kozakiewicza w jednym: postanowili nie odmawiać sobie nikotynowej przyjemności w bufecie. Ciekawe jak w tej sytuacji odnajdą się restauratorzy, na których przerzucona została teraz cała odpowiedzialność za odtrucie atmosfery?
Oczywiście to pytanie - za przeproszeniem - retoryczne.

czwartek, 4 marca 2010

Marzenia północne

Chciało by się robić w życiu coś, co można dotknąć. A najlepiej
ugryźć.

Futból

Przy okazji epokowego tryumfu, jakim niewątpliwie jest zwycięstwo nad trzydziestą drużyną Globu smutna konstatacja: ilość nie przechodzi w jakość. Ludzi po prostu jest za dużo. Na własne oczy - na trybunach i obok stadionu - widziałem o ilu.
Im dedykuję tę starą piosenkę:
Parasoli las, kolejki do kas
Ciągła walka mas i do dechy gaz
Dama, dwójka, as, karty idą w tas
Za dużo tu was, już nadszedł wasz czas

Z przeszkodami bieg, wiatr, grad, deszcz i śnieg
Bez pokrycia czek, za daleko brzeg
Przekleństw dzikich stek, z psychiatryka zbieg
Przeludnienia wiek, złoty strzał to lek

Znowu w trybach piach, znów dziurawy dach
Rdzawe kanty blach, wszechświatowy krach
W zatłoczonych snach deliryczny strach
Pion królowi szach, lufa, spust i trach

środa, 3 marca 2010

Układ wiecznie żywy

Za każdą teorią spiskową stoi lęk przed tajemniczą siłą sprawczą, której nie sposób się przeciwstawić. Lęk ów bierze się z nieznajomości motywów działania poszczególnych graczy. W uszach brzęczy fundamentalne pytanie: kto za tym wszystkim stoi, kto pociąga za sznurki, kto kieruje z tylnego siedzenia?

Uspokajam: wszyscy jesteśmy uwikłani, nie ma czystych układów. Jeden pozostaje pod przemożnym wpływem oficera prowadzącego, drugi – dominującej żony. Jeden korzysta z przynależności do narodu, niekoniecznie Wybranego, drugiego wspierają koledzy w szalikach tego samego klubu. Jeden zaplątany jest w sieć agenturalną, drugi w siatkę znajomych z Naszej Klasy.

Czy ubekistan groźniejszy jest od nepotyzmu? Wątpię, ten drugi ma bowiem dużo szerszy zasięg. I dłuższą tradycję.

wtorek, 2 marca 2010

Dlaczego parytet?

Nie oszukujmy się – na starość utrzymywać nas będą dzieci. Nasze lub cudze. Tak wygląda prawda o tak zwanym systemie emerytalnym. Ów system to klasyczna piramida finansowa – trwa, dopóki liczba wchodzących do gry rośnie wykładniczo. Kluczem do spokojnej starości jest więc przyrost naturalny.

Do rodzenia dzieci potrzebne są matki. Tymczasem w świecie rozwiniętym kobieta dawno już zajęła się innymi sprawami, w czym przyświeca jej idea parytetu. Właściwie można sformułować prostą zależność: im bardziej postępowe społeczeństwo, tym mniej narodzin. (Niech nie myli nas przy tym wysoki wskaźnik urodzin w kolebce postępu. Matka-Francuzka to nie emancypantka. To mnoży się Islam.)

Wybór zdaje się prosty: równouprawnienie albo emerytura. Z ciężkim sercem wybieram to pierwsze. Inaczej kolejne, coraz liczniejsze pokolenia płatników ZUS do reszty zadepczą naszą piękną planetę.

poniedziałek, 1 marca 2010

Sprzysiężenie cuchnącej lulki

Skarżą się, że zakaz kopcenia w miejscach publicznych ogranicza ich wolność. Tłumaczą, że zdrowych nikt nie zmusza do łażenia w zasmrodzone miejsca...

Wedle tej filozofii pijani kierowcy - stanowiący podobne zagrożenie dla życia i zdrowia postronnych - powinni zasugerować swoim ofiarom pozostanie w domach. Przecież nikt trzeźwym nie każe pchać się pod koła...

Jest jeszcze kompromis – część knajp i szpitali dla palaczy, część ulic i autostrad dla pijaków. W ten sposób wilk pozostanie syty, a owca cała...

Chociaż nie, na to również nie możemy się zgodzić – wszak to też ograniczenie wolności naszych kochanych morderców!