wtorek, 16 marca 2010

Autor a autorytet

Autorytet – koncept wielce niebezpieczny. Jednak społeczeństwo podobno autorytetów łaknie. Ktoś musi z telewizora rozjaśniać mroki egzystencji.

Zgodnie z logiką rynku, skoro występuje zapotrzebowanie, autorytety się wytwarza. Nie, Doda na razie nie wystarczy. Chwilowo widz oczekuje od autorytetu, że będzie celebrytą wyższej kategorii. Kryteria są właściwie dwa: słuszny wiek oraz uznanie, koniecznie za granicą. Jak tylko ktoś posiwieje i był raz w Paryżu, natychmiast wskakuje w ciasne butki wyroczni.

Ciasne, gdyż pozycja autorytetu w dobie wścibskiej żurnalistyki i wszechobecnej sieci jest bardzo niewygodna. Piesiewicz był autorytetem i Kapuściński. Polański już witał się z gąską, ale wyciągnięto mu dziecko z łóżka i nadzieje na piękny autorytet prysły... Lament wokół: niewielu ich zostało, a tak szybko się kompromitują. Żeby tylko Andrzej Seweryn nie wywinął jakiegoś brzydkiego numeru!

Lament brzmi fałszywie, gdyż fałszywa jest sama idea dobrego na wszystkie bolączki uniwersalnego autorytetu. Faulkner był pijakiem, Dostojewski hazardzistą. Za to obaj dobrze wykonywali swoją robotę. Niczego więcej od człowieka wymagać nie wypada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz