Wszystkiego brak, wszystkiego za mało?
Raczej tylko ludzi za dużo.
Młodzi świetnie zapowiadający się pięćdziesięciolatkowie próbują przed publicznością podzielić skórę na niedźwiedziu.
Efektów z tego żadnych, pozostaje cieszyć się stylem: panowie są po imieniu.
Rychłe zniknięcie z rzeczywistości sera i piwa o kolejny krok przybliży nas do spełnienia pamiętnej obietnicy wyborczej.
Nie szkodzi, że składał ją inny kandydat - nasz omnipotentny rząd zrealizuje wszystkie!
Pan premier raczył zawyrokować: Odra, bo się odradza...
Tylko broń Boże nie w sensie odradzania komukolwiek kąpieli!
Najpierw odechciewa się grać z Ruskimi. Potem z Białorusinami. Dalej z różnymi takimi o podejrzanych zapatrywaniach.
I tak do skutku. Aż w grze zostaną tylko ci, którzy w pełni pasują i odpowiadają.
Co dla każdego zawodnika skończyć się musi samotnym odbijaniem piłeczki o ścianę.
Ryby ojczyste w Odrze - zdradzone zapewne o świcie - zgładziła ta sama ręką złowieszcza co zawsze. Najpewniej za pomocą sztucznej mgły termobarycznej.
W tej sytuacji być może zasługują nawet na pochówek w krypcie na Wawelu.
Polskie pola równie dobrze możemy nawozić produkowanymi w rządowych gabinetach ustawami.
Zaprawdę trudno o obornik lepszej jakości.
Nasza premierka nie tańczy. Nasza premier rodzi katolickich księży.
Najchętniej metodą niepokalaną.
Problemy z węglem - jak to już wcześniej bywało - rozwiąże Pan na Pcimiu.
Na swoje stacje rzucając brykiet w workach. Plus rozpałkę gratis.
Kluczowe bowiem, żeby narodowi udał się grill już ostatni.
Raczej szerszy niż wyższy, z przewagą brzucha, którego zadaniem jest skutecznie zasłonić dostęp do genitaliów oraz za wszelką cenę odciągnąć niepożądaną uwagę od twarzoczaszki.
Niestety, chroniąc cnotę i prywatność, kształt ów z ukochanej aktywności Polaka - wstawania z kolan - czyni przy okazji sport ekstremalny.
Zajęło nam to ćwierć wieku, ale wreszcie człowiek odgryzł się wrednej rzece za powódź stulecia.
Patent z wyciąganiem kul niebieskich z suchego akwarium pani sędzina podpatrzyła chyba w samym Komitecie Centralnym Partii.
To tutaj jednoosobowa komisja bezustannie losuje urzędników na wszelkie szczeble machiny biurokratycznej państwa i gospodarki.
Nie ważne przy tym, kto trafi gdzie - i tak przecież żaden z kandydatów na niczym się nie zna.
Dlategośmy nie postawili sobie ani jednej elektrowni atomowej, żeby Ruskie nie mogły skryć się w jej cieniu, gdy zaczną przegrywać z nami tę wojnę, która się jeszcze nawet nie zaczęła.
Podręcznik słusznie zniechęca do produkowania dzieci sposobem przemysłowym.
Niestety, nie piętnując przy okazji metody chałupniczej.
Równie - jeśli nie bardziej (choroby weneryczne!) - szkodliwej.
Nawet durne ryby w Odrze wolą w ojczyźnie ducha wyzionąć, niż płynąć wzdłuż granicy, ryzykując pochwyceniem przez Niemca.
Uczniowie dwójkowi - zazdrośni o sukcesy uczniów trójkowych - namówili jedynkowiczów, żeby ci dokonali pałacowego przewrotu.
Niestety, nawet w przypadku zwycięstwa kontrrewolucji i restauracji poprzedniego reżimu, dla prawdziwych prymusów w przekładańcu tym miejsca nigdy nie będzie.
Jak wiadomo, Bóg jest wszędzie.
Dlatego każe jeździć do siebie autokarami po całym świecie.
Na chwałę własną oraz przemysłu naftowego.
Każdy, kto przeczytał w życiu choćby kilka stron powieści kryminalnej rozumie, że łotr powiązany z tajnymi służbami nie po to kradnie miliony i nawiewa do Albanii, żeby tam spokojnie umrzeć i dać się skremować.
Tylko po to, by jako pogrobowiec pod nową tożsamością cieszyć się majątkiem na którejś z rajskich plaż.
Uprzednio odpaliwszy dolę mocodawcom, o malowniczych ksywkach typu Mario czy Wąsik.
Oto naiwność: dowolny sąsiad Rosji, wznoszący cokolwiek ponad szałasy, by wieczorami bezpiecznie snuć plany dostatniej przyszłości.
Jedna nieprzemyślana wizyta amerykańskiej paniusi na Tajwanie może nas za chwilę przenieść o kilka dekad wstecz.
Do epoki liczydła i suwaka logarytmicznego.
Gdyż całe to nasze chomikowanie cukru, czy węgla zda się na niewiele, jeśli najpierw nie zabezpieczymy zapasu mikroprocesorów.
W Brazylii rozczepiono bliźniaków od maleńkości zrośniętych mózgami.
Czyżby pojawiła się szansa na umysłową niezależność także i dla naszego marszałka o twarzy basseta?
Za przerwaniem triumfalnej trasy objazdowej Prezesa Polski stoi tym razem nie lobby niemieckie, a skandynawskie.
Zazdrosne o nasze państwo dobrobytu i urażone faktem, że nazwa szwedzkiej stolicy nie zasługuje nawet na deklinacyjny wysiłek.
Czterodniowy tydzień pracy to pomysł niebezpieczny.
Trudno bowiem oczekiwać, że zdobyczne dwadzieścia cztery spędzimy konstruktywnie, zamiast tradycyjnie dopuścić się w tym czasie masy głupot i okrucieństw.