czwartek, 12 sierpnia 2010

Sława

Piosenkarz, aktor. Albo lepiej – śpiewający aktor. Jakaż mroczna siła pcha go przed kamerę, co napędza go na scenie?

Zaczyna niewinnie, od talentu. Już kumple śmieją się ze wszystkich jego dowcipów, a dziewczyny z niższego roku chętnie dadzą sobie przeczytać któryś z pokątnie pisanych przezeń wierszy.

Mało. Chce się podobać, chce być lubiany. Pragnie przeglądać się w pełnych uznania cudzych oczach. Lecz przecież nie potrzebuje być kochany przez tych, którzy już go kochają. Tylko przez następnych, przez kolejne. Przez wszystkich.

Wreszcie dzień ów nadchodzi – jego popularność nie zna już granic, wielbi go cały tele-naród. Brak już serc do podbicia i nagród do zdobycia.

Czy to kres drogi? Czy wolno mu już zacząć topić wciąż niewypełnioną pustkę w kieliszku? Otóż nie, na szczęście nie!

Powszechny aplauz powoli się tłumom nudzi, potem zaczyna budzić niechęć, a nawet nienawiść. Ludzie, a w szczególności Polacy, nie lubią zwycięzców. Nasz aktor śpiewający może odetchnąć z ulgą. Znów ma kogo do siebie przekonywać...

Sława – trud zaiste syzyfowy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz